Zaznacz stronę

Insulina twój wróg? Czyli dlaczego nic nie jem, a nie mogę schudnąć.

Współpracując z podopiecznym, podczas wywiadu, bardzo często słysze stwierdzenie “przecież ja prawie nic nie jem, a nie chudnę”. W wielu przypadkach….hmmm… będę szczera, nie zawsze to stwierdzenie jest zgodne z prawdą 😉 Zawsze oceniamy siebie zdecydowanie lepiej niż jest i to jest normalne. Ale faktycznie jest wiele przypadków, gdzie  jest nikłe spożycie produktów, niewielka kaloryczność a mimo to waga stoi w miejscu, lub gorzej – idzie w górę.

Dlaczego?

Problemów może być wiele, organizm to wielka, skomplikowana maszyna, w której może się popsuć dosłownie wszystko, to też nie ma jednej odpowiedzi. Jednakże w większej przypadków problem leży nie w ilości jedzenia, a w tym co jemy.

Ostatnio na prezentacji, którą przygotowywałam dla Poland Bike (dostaliście ją ode mnie na maila) zdziwienie wywołał jeden slaid…nie pomyliłam branży 😉

Załóżmy, że chcecie wybudować dom, taki piętrowy z 3 sypialniami, wielkim garażem (na rowery oczywiście).

Prosicie architekta o plan i wyliczenia ile materiałów budowlanych będzie potrzebnych do wybudowania tegoż domu. Po wielu kalkulacjach otrzymujecie informację:

POTRZEBUJESZ 3 TON MATERIAŁÓW BUDOWLANYCH

Super, tylko co z tego? Czy wiesz jakich materiałów potrzebujesz? Czy te 3 tony to beton piach, gwoździe, zaprawy ? ale w jakich proporcjach??

Już rozumiesz??

Co z tego że przyłożysz się i nawet sam policzysz ile kalorii spożywasz dziennie i wyjdzie ci że jesz 3000 albo 2500 a może nawet wyjdzie Ci że jesz 1500 kcal?? No cóż to jest 1500 kcal dla takiego rosłego faceta? Przecież powinieneś ważyć co najmniej  69 kg a nie 96… o co chodzi?

Można zwalić na ciężkie kości albo genetykę ….hmmm…ale to raptem niewielki procent ludności…więc w czym rzecz?

Problem może leżeć w fizjologii a dokładnie w tym jakich materiałów budulcowych dostarczasz organizmowi.

Organizm to świetnie działająca fabryka, z tysiącem małych maszyn i milionem powiązań, tu wszystko jest odpowiednio zaprogramowane i odmierzone. Organizm zaprogramowany jest do trwania w homeostazie, czyli równowadze, dzięki temu wszystkie trybiki działają jak należy. Jednym z przykładów takiej homeostazy jest praca układu hormonalnego. Dziś chciałabym zaprezentować Wam takie Ying i Yang naszego organizmu.

Insulina i Glukagon.

Ta para to totalne przeciwieństwa, które działają w zależności od tego czy jesteś głodny czy w trakcie spożywania pokarmu. Ich rola – dążyć do odpowiedniego poziomu cukru we krwi. Gdy stężenie cukru we krwi rośnie ( np po spożytym wysokowęglowodanowym posiłku) uruchamia się hormon insuliny, który ma za zadanie odprowadzenie glukozy z krwi i dostarczenie go do komórek, które jej potrzebują. Podczas treningu glukozę spalą mięśnie, ale gdy jestesmy w trakcie pracy, bądź odpoczynku, mięśnie nie będą potrzebowały glukozy, to też jak się domyślacie zostanie ona odprowadzana do magazynów ( tkanki tłuszczowej).Gdy zaś dopada Was głód, a poziom cukru we krwi znacznie spada do boju rusza glukagon, który wyciąga glukozę z magazynów i doprowadza do wyrównania poziomu cukru we krwi. Proste? Banalne, ale działające prawidłowo tylko w zdrowym organizmie i przy dobrze zbilansowanej diecie.

Insulinę podnoszą węglowodany. Za każdym razem, gdy spożyjemy białe pieczywo (swoją drogą, nie wiem czy wiesz, że białe pieczywo podnosi cukier bardziej niż czysta glukoza), makaron, ryż podnosi się nam poziom cukru we krwi. Im więcej takich posiłków tym poziom cukru i insuliny we krwi jest bardziej podwyższony, a organizm jest w fazie magazynowania.

Poniżej masz wykres jak wygląda reakcja organizmu na posiłek, po spożyciu poziom węglowodanów – poziom glukozy i insuliny rośnie do wartości maksymalnych, by po określonym czasie spaść do wartości początkowej ( w badaniach które wam zlecamy robicie glukozę na czczo, to jest właśnie ten poziom początkowy). Oczywiście u osoby zdrowej to tak działa. W momencie gdy dostarczamy organizmowi od rana do wieczora dużych ilości węglowodanów – poziom insuliny trzyma się ciągle na wysokim poziomie, czyli jestesmy ciągle w stanie magazynowania.

Zapewne stwierdzacie teraz, eureka nie będę jadł węglowodanów to schudnę! No dobry trop, ale nie do końca. Mózg nasz żywi się glukozą, bez niej ciężko mu funkcjonować ( oczywiście jest w stanie zużywać ciala ketonowe ale badania obecnie pokazują, że diety niskowęglowodanowe raczej szkodzą w dłuższej perspektywie czasu).

Naszym celem jest takie zarządzanie zasobami by unikać nagłych wzrostów insuliny, pozwalając działać drugiemu hormonowi, który zmusi organizm do wykorzystania zapasów.

W większości przypadków dieta przeciętnego Kowalskiego jest dość bogata w węglowodany, w wyniku czego mamy zaburzone działanie naszych bohaterów. W efekcie w dłuższej perspektywie czasu dochodzić może do stanów przedcukrzycowych, insulinoopporności i innych problemów zdrowotnych ( ale o tym innym razem)

To do czego dążymy w naszej pracy to takie zbilansowanie diety by ilość węglowodanów była nie za mała i nie za duża. Dodatkowo ciągle podkreślam Wam, że posiłki węglowodanowe spożywajcie bliżej pory treningowej ( organizm wyczula się na dostarczaną glukozę i jak gąbka zassie to do mięśni).

Założenia na co dzień są dość proste – w dniu treningowym więcej węgli okołotreningowo, a w dniu odpoczynku – mniej. Organizm w pozycji siedzącej nie zużywa glukozy i glikogenu,  nie musimy go ładować 😉

Sprawy komplikują się w okresie startowym, gdzie zaczynamy żonglować węglowodanami tak by organizm bardziej pobudzić, by zmusić go do wydajniejszego zużycia węgli…ale to jeszcze przed nami.

Na razie dążymy do utraty wagi ( u kogo dążymy to dążymy 😉 ) ale i stabilizacji gospodarki węglowodanowej, byście na starość nie biegali po lekarzach po insulinę, statyny i tym podobne.

p.s. Pamiętaj, że piszę trochę językiem uproszczonym by łatwiej było Ci zrozumieć fizjologię organizmu.